Autor Wiadomość
Lady Godiva
PostWysłany: Wto 17:15, 04 Wrz 2007    Temat postu: Szef kuchni poleca

W "Mistrzu i Małgorzacie", arcydziele literatury światowej, jednym z miejsc akcji jest "Dom Gribojedowa". Był on siedzibą "Massolitu" - organizacji zrzeszającej pisarzy, a znano go w całej Moskwie jako, między innymi, siedzibę najlepszej w całym mieście restauracji... Domyślacie się do czego zmierzam? Mieszkańcy Wioski Ukrytej W Liściach też są literatami, czemu więc i my nie mamy mieć swojego "Gribojedowa"? Kartę dań tworzymy oczywiście sami, a mają to być dania nie byle jakie - zainspirowane dziełami literackimi, filmami, sztuką... Zadbajcie o najmniejsze szczegóły - od oryginalnego tytułu aż do magicznego sposobu podawania.
Tak jak w prawdziwej karcie dań, musimy mieć przekąski, dania główne, zupy, desery, itd. Każda taka kategoria otrzyma swoją nazwę. Nazwy wybierzemy wspólnie - Wasze pomysły wpisujcie w dziale "Propozycje".


Dla zainteresowanych:
Kremowy, staroświecki piętrowy dom stał przy okrężnych bulwarach w głębi wątłego ogrodu, który oddzielało od trotuaru ozdobne żelazne ogrodzenie. Niewielki placyk przed domem był wyasfaltowany, zimą wznosiła się tam uwieńczona łopatą zaspa, latem placyk przekształcał się w uroczy ogródek letniej restauracji ocieniony wielką markizą z żaglowego płótna.
Dom ów nazywano "Domem Gribojedowa", ponieważ jego właścicielką była niegdyś jakoby ciotka pisarza Aleksandra Gribojedowa. Była jego właścicielką czy też nie była - tego dokładnie nie wiemy, zdaje się nawet, że Gribojedow nie miał chyba żadnej takiej ciotki-posesjonatki... Dom ów wszakże takie nosił miano. Co więcej, pewien blagier moskiewski opowiadał, że jakoby na pierwszym piętrze tego domu, w okrągłej sali kolumnowej, znakomity pisarz miał czytać tej właśnie rozpartej na kanapie ciotce fragmenty "Mądremu biada". A zresztą diabli to wiedzą, może i czytał, nie jest to takie ważne! [...] Cały parter ciotczynego domu zajmowała restauracja, i to jaka restauracja! Słusznie słynęła ona jako najlepszy lokal w Moskwie. Nie tylko dlatego, że zajmowała dwie ogromne sale o sklepionych pułapach, na których wymalowane były fioletowe konie o assyryjskich grzywach, nie tylko dlatego, że na każdym stoliku stała lampa z abażurem, nie tylko dlatego, że nie mógł tam wtargnąć pierwszy lepszy z ulicy, ale również dlatego, że w dziedzinie jakości wyżywienia Gribojedow bił na głowę wszystkie pozostałe moskiewskie restauracje a także dlatego, że wszystko, co mogła zaoferować tutejsza kuchnia, sprzedawano po nader przystępnych, bynajmniej nie wygórowanych cenach.
Nie ma zatem nic dziwnego chociażby w takiej rozmowie, którą pewnego razu autor tej najprawdziwszej w świecie opowieści usłyszał koło żelaznego ogrodzenia Gribojedowa.
- Gdzie dziś jesz kolację, Ambrosij?
- Cóż za pytanie, oczywista że tutaj, drogi Foko! Archibald Archibaldowicz zdradził mi, że dziś będzie w karcie sandacz au naturel. Palce lizać!
- Ty to umiesz się urządzić, Ambrosij! - odpowiedział z westchnieniem wychudły, zaniedbany, z karbunkułem na karku Foka rumianogębemu, zło-cistowłosemu, czerwonoustemu poecie Ambrosij owi.
- To żadna umiejętność - protestował Ambrosij. - Chcę po prostu żyć jak człowiek. Chciałeś powiedzieć, drogi Foko, że sandacz bywa także w "Colosseum"? Ale w "Colosseum" za porcję sandacza biorą trzynaście rubli piętnaście kopiejek, a u nas pięć pięćdziesiąt! Poza tym sandacz w "Colosseum" ma zawsze przynajmniej ze trzy dni, a poza tym nikt ci nie zagwarantuje, że nie dostaniesz w "Colosseum" kiścią winogron po mordzie od jakiegoś młodego człowieka, przecież może tam wejść każdy, kto przechodzi akurat pasażem Teatralnym. O nie, jestem zdecydowanym przeciwnikiem "Colosseum" - grzmiał na cały bulwar smakosz Ambrosij. - Nawet nie próbuj mnie namawiać, Foko!
- Ja cię nie namawiam - piszczał Foka. - Można zjeść kolację w domu.
- No wiecie państwo - basował Ambrosij - wyobrażam sobie twoją żonę przyrządzającą w rondelku We wspólnej kuchni sandacza au naturel! Chi-chi-chi!... Au revoir! - i Ambrosij podśpiewując ruszył ku werandzie pod markizą.
Ech, ho-ho! Stare dzieje! Pamiętają znakomitego Gribojedowa co starsi mieszkańcy Moskwy! Co tam sandacz au naturel z wody?! Sandacz to jeszcze nic, mój miły Ambrosij! A sterlet, sterlet w srebrzystym naczyńku, filet sterleta z szyjkami rakowymi i ze świeżym kawiorem? A jajka de cocotte w pieczarkowym sosie w kokilce? A może mielibyście coś przeciwko filecikom z drozdów? Z truflami? Albo przeciwko przepiórce po genueńsku? Dziewięć pięćdziesiąt, jak barszcz! A jazz, a uprzejmość personelu? A w lipcu, kiedy cała rodzina jest na letnisku, ciebie zaś nie cierpiące zwłoki zajęcia literackie zatrzymują w mieście - na ocienionej przez pnące się wino werandzie chłodnik printanier w złocie kontrastującym ze świeżutkim obrusem? Pamiętasz, Ambrosij? Zresztą nie warto nawet pytać! Po twoich wargach widzę, że pamiętasz. Ale cóż te łososie, te sandacze?! A bekasy, a dubelty, a kszyki, a baranki w sezonie, a przepiórki, a kuliki? A narzan szczypiący w gardle?! Ale dość tego, wracajmy do tematu, zaczynasz się nudzić, czytelniku! Za mną!...*
*Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata", rozdz. V "Co się zdarzyło u Gribojedowa."
[/i]

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group